poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Szczyt niepraktyczności: chodzę, myślę i wiersze piszę.

Ze wszystkich pór roku najbardziej lubię jesień, jest najbliższa mojemu usposobieniu, ale wiosna też nie jest zła. Tak więc kolejny wiersz.



„Przedwiośnie”

(Przed początkiem)
Kiedy przychodzi  zaznaje jeszcze lodu i bieli.
Ale słyszało o zieleni.
Bardzo jej pragnie…

(Kiedy trwa)
Myśli  o sobie: „ Nie zasługuję na szczęście”.
Nie wie, że kiedy nad sobą płacze pada deszcz ze śniegiem.

Siedzi na pniu sosny, obserwuje dramat roztopów – dżdżownice tonące w kałużach.
Myśli o sobie: „Nic się we mnie nie rodzi, tylko moknie piasek, a słońce nie daje ciepła”.
Nie widzi jak pulsuje ziemia.
Nie słyszy wróbli kłócących się o okruchy.
Nie zauważa trupa Marzanny.

Za to ma trądzik, cały w przebiśniegach.

W marcu, w depresji, skrajnie przemęczone znika Przedwiośnie.

Potem chwilę trwa cisza.
Kiełkuje trawa jak szalone króliki.
Jest wszędzie i bosko pachnie!

(Właściwy początek)
Na pniu sosny siada panienka,
przeciera oczy dłonią całą w porannej rosie.
Mruczy do siebie: „Znowu to samo! Płódź, rodź, zakwitaj – piekło rogu obfitości!  Ach, gdyby chodź raz zastać na początku prawdziwy ugór, na wpół śpiący świat!”  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz