Ze wszystkich pór roku najbardziej lubię jesień, jest najbliższa mojemu usposobieniu, ale wiosna też nie jest zła. Tak więc kolejny wiersz.
„Przedwiośnie”
(Przed początkiem)
Kiedy
przychodzi zaznaje jeszcze lodu i bieli.
Ale słyszało
o zieleni.
Bardzo jej
pragnie…
(Kiedy trwa)
Myśli o sobie: „ Nie zasługuję na szczęście”.
Nie wie, że
kiedy nad sobą płacze pada deszcz ze śniegiem.
Siedzi na
pniu sosny, obserwuje dramat roztopów – dżdżownice tonące w kałużach.
Myśli o
sobie: „Nic się we mnie nie rodzi, tylko moknie piasek, a słońce nie daje
ciepła”.
Nie widzi
jak pulsuje ziemia.
Nie słyszy
wróbli kłócących się o okruchy.
Nie zauważa
trupa Marzanny.
Za to ma
trądzik, cały w przebiśniegach.
W marcu, w
depresji, skrajnie przemęczone znika Przedwiośnie.
Potem chwilę
trwa cisza.
Kiełkuje
trawa jak szalone króliki.
Jest
wszędzie i bosko pachnie!
(Właściwy początek)
Na pniu
sosny siada panienka,
przeciera
oczy dłonią całą w porannej rosie.
Mruczy do
siebie: „Znowu to samo! Płódź, rodź, zakwitaj – piekło rogu obfitości! Ach, gdyby chodź raz zastać na początku
prawdziwy ugór, na wpół śpiący świat!”